Konwentowi Polonia
w setną rocznicę powstania
– Autor
Będą niewątpliwie tacy, którzy, przeczytawszy tytuł „Ideologia korporacji akademickich”, szczerze się zdziwią, a nawet znajdą się niewątpliwie i tacy, którzy głęboko się oburzą. Podane przypuszczenie opiera się na tym, że w stosunku do młodzieży przyzwyczajono się używać wyrażeń „ideologia”, „ideowy” właśnie jako przeciwstawienie do korporacji akademickich – „ludzi bawiących się“, “pijaków”, „pojedynkowiczów”, „paniczyków” i t. p., – więc ideologia uległaby sprofanowaniu, tymbardziej, że ideologię brata się zwykle z polityką, a z polityką korporacyjną jest niewyraźnie, „nawet niewiadomo”, a niektórzy mówią, że „im się niewolno zajmować polityką”. Muszę więc, zanim przystąpię do właściwego tematu, wyjaśnić parę rzeczy.
Ideologia obejmuje nie tylko sprawy polityczne, ideologię będzie posiadał każdy, kto jakąkolwiek ideę względnie ideał – dobra, prawdy, wielkości ojczyzny, uczciwości, godności i t. p., – wystawi i do niego będzie dążył, dla niego będzie pracował. Postaci rzeczy nie zmieni fakt, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie twierdził, że ta czy owa idea, ten czy ów ideał jest lepszy, wyższy, najlepszy, najwyższy, co będzie przenosiło podane przymiotniki również do tej czy owej ideologii. Nie chodzi mi teraz o wartościowanie ideologii korporacyjnej, a jedynie chcę wyjaśnić, że jeżeli uda mi się wskazać ideały, które posiadają lub powinny posiadać korporacje akademickie, to mam prawo mówić o ich ideologii, czyli mogę się nie przejmować zdziwieniem czy oburzeniem może nawet wielu czytelników. Pomimo tego, wydaje mi się, słusznego rozumowania obawiam się jeszcze t. zw. „młodzieży ideowej”, która zmonopolizowała ideowość i nawet nie będzie się chciała zastanowić ani nad właściwościami pojęcia „idee”, „ideały”, „ideologia”, ani nad tym, czy można o takie rzeczy posądzać głowy, nakryte deklami korporacyjnymi. Trudno. Z wszelką monopolizacją walka jest bardzo uciążliwa, nawet beznadziejna, niezależnie od tego, co jest przedmiotem monopolu: czy miłość ojczyzny, czy klasy, czy rozum, czy spirytus, czy tytoń. Monopole różnią się przedmiotami i właścicielami, pomimo tego charakter mają taki sam. Będę jednak dalej pisał, mając na względzie młodzież „nieideową” – korporacyjną, do której należałem.
Przystępuję więc do wskazania, jakie ideały są lub powinny być rozwijane w korporacjach akademickich. Piszę są lub powinny być, gdyż ze smutkiem zdaję sobie sprawę z tego, że wiele korporacji – z tych młodych – nie stoi na wysokości zadania, do nich wiec trzeba zastosować – powinny być. Jakież więc są te idee, względnie ideały, które upoważniają do mówienia o ideologii korporacyjnej?
Korporacja akademicka musi się składać z ludzi, na których żadna plama niehonorowości, nieuczciwości nie ciąży. To jest pierwszy moment, na który chcę zwrócić uwagę, a który kryje w sobie ideę, ze korporacje mają składać się z porządnej młodzieży i ową porządność krzewić i rozwijać, co ma pozostać jako ślad na całe życie. Porządność, porządny człowiek. Wyrazy i osoby współcześnie dość niepopularne, biorąc ogólnie. Porządność leży blisko poczciwości, a poczciwość łączy się z głupotą, nie są to więc rzeczy, które by mogły znaleźć szerokie uznanie, zresztą porządność posiada jedynie wartość w stosunkach najmu, ale i to tylko prywatnego. W ostatnich latach u nas zaczęto mówić o porządności i przy najmie publicznym, ale jest ona spotykana z pobłażliwym godzeniem się, czyli że i w tym wypadku o kulcie porządności trudno jest mówić, tymczasem porządność powinna być otoczona kultem i to jest jedną z cech i powinno być zadaniem korporacji akademickich.
Tu się mogę spotkać z zarzutem, że ową skromną porządność wyolbrzymiam zbytnio, że ją posuwam do ideału, że są rzeczy ważniejsze, że często ludzie są bardzo zdolni, a porządnością nie grzeszą, co nie jest znów tak ważne: są to ludzie dzielni, umieją sobie zdobyć stanowisko, a przecież właśnie o takie jednostki naszej ojczyźnie chodzi. W związku z tym chciałbym wyjaśnić, jakie ma znaczenie moralne i społeczne porządność, uczciwość człowieka, a przez to samo wskazać, że idea uczciwości, która jest i winna być rozwijana w korporacjach akademickich, nie jest znów tak niską, błahą, maleńką, jakby się to zdawać mogło ludziom, stojącym na szczytach ideologii, nawet politycznej.
Uczciwość stanowi taką właściwość, która nie pozwala człowiekowi postępować wbrew głosowi sumienia lub przy pomocy jego okłamywania lub prawniczego przeskoku. Tu użyłem wyrażenia „sumienie”, które również nie wzbudza zaufania ani u umysłów „postępowych”, gdzie bojaźń przed cieniem zacofania usuwa sumienie, jako rzecz z dawien dawna znaną, nie spotyka również uznania u ludzi „niepostępowych”, gdzie prawo stoi na pierwszym planie, a sumienie odsuwa się do konfesjonału: rachunek sumienia i żal za grzechy. Pisząc o ludziach postępowych i niepostępowych zdaję sobie sprawę z tego, że i wśród jednych i wśród drugich są ludzie z sumieniami oraz mający sumienie w poszanowaniu, tu mówię w ogóle dla oznaczenia częstotliwości takiego stosunku, jaki zarysowałem.
Powracając do sumienia, chcę zwrócić uwagę na to, że głos sumienia jest przeżyciem, mającym podkład zupełnie realny. Człowiek niemal od chwili przyjścia na świat jest poddany normatywności życia społecznego, zawierającej w sobie różnorodne przepisy moralne, religijne, prawne, estetyczne i t. p. W owej normatywności jest od maleńkości tresowany (reakcje ujemne represyjno-odwetowe) lub wychowywany (reakcje ujemne racjonalizowane w sposób odpowiedni), a następnie na każdym kroku uczy go życie. Przepisów moralnych, które by miały formę czy kodyfikację przepisów prawnych, niema, tkwią one jednak w świadomości społecznej, zapadając u oddzielnych jednostek w podświadomość. To samo dotyczy przepisów prawnych, aczkolwiek nie w tak ogólnym stopniu, jeśli jednak chodzi o prawo w znaczeniu socjologicznym, a nie dogmatyczno-prawniczym, to i ono jest udziałem świadomości społecznej, zapadając u oddzielnych jednostek w podświadomość.
Wreszcie to samo daje się powiedzieć o przepisach religijnych, zaznaczając przy tym, że często jedna i ta sama norma treścią należy do wszystkich ze wspomnianych wyżej dziedzin normatywności życia (nie kradnij, nie zabijaj). Nie będę mówił już o innych normach życia społecznego, te – religijne, prawne, moralne – obecnie wystarczą do wskazania, o co nam chodzi. Każda norma, z którą się w ciągu życia spotykamy, którą przeżywamy mniej lub więcej silnie, pozostawia w naszej podświadomości ślad, który przy określonych warunkach odnawia się: przechodzi przez próg świadomości. Owe materiały, które nam przynosi podświadomość, zjawiają się nieraz w formie mglistej, tym niemniej dostatecznej do pokierowania naszym postępowaniem w każdym wypadku poszczególnym. Treść materiałów, o których mówię, to właśnie treść sumienia, treść przywołana przez świadomość – głos sumienia. Z tego wynika, że głos sumienia nie jest czczemu wyjątkowo wytworzonym, nie jest czymś wyjątkowym, a jest właściwością każdego człowieka, żyjącego w społeczeństwie, społeczeństwie więc takiego, na którego działa normatywność życia. Inną jest rzeczą, że nie każdy człowiek ma sumienie jednakowo bogate, że nie każdy człowiek sumienia dochowa na cała drogę swego życia. Sumienie bogate, to sumienie ćwiczone w normatywności, a nie opierające się tylko na tym, co podświadomość podyktuje. Stąd ważność, np. rozmyślań i praktyk religijnych, ważność ćwiczeń woli do moralnego postępowania, ważność zapoznawania się z przepisami prawnymi i t. p. Już sama świadomość, że się należy do zbiorowości, która wiąże normą uczciwego postępowania, ćwiczy sumienie, co trzeba przypisać na korzyść tych korporacji akademickich, które robią należytą selekcję zarówno przy przyjmowaniu nowych członków, jak również przy późniejszym udzieleniu barw oraz przestrzegają należytego zachowania się czynnych członków korporacji. Tu nadmienię, że sporo wymagań uczciwości pokrywa się przez wymaganie honorowego zachowywania się, co jednak postaci rzeczy nie zmienia.
Uczciwość ćwiczona za młodu pozostawi ślad na całe życie. Nie jest to frazesem, gdyż są dowody w odniesieniu do naszych korporacji akademickich: ilu filistrów przeszło przez marazm okresu wojennego i powojennego bez plamy nieuczciwości, bez skazy na honorze, przeszło okres historii, które jednych prowadził na szczyty bohaterstwa i poświęceń, innych zaś spychał do bagna zarówno wielkich jak i małych upodleń. Zresztą co jest bolesne, myśmy się zżyli z całym szeregiem „drobnych” nieuczciwości, które właściwie nie są uważane za nieuczciwości nawet w sferze inteligencji. Korzystając z tłoku w tramwaju, nie kupić biletu; użyć powtórnie znaczek pocztowy nie ostemplowany lub nikle ostemplowany przez pocztę; przeczytać cudzy list z mniej lub więcej trudnym dostępem do niego; nie zwrócić „reszty” do sklepu zauważywszy, że jest ona na korzyść biorącego; nie zwrócić znalezionego; używać do celów własnych cudzych materiałów piśmiennych; zapominać o „drobnych” pożyczkach; rachunkach itp. – to są wszystko „drobnostki”, na które „gdyby człowiek zwracał uwagę, toby nie mógł swobodnie kroku uczynić”. Obok tego występuje moc faktów, związanych z kłamstwem nieuczciwym. Kłamstwa bywają różnego rodzaju. Nie trzeba chyba udowadniać, że całe nasze społeczeństwo, szczególniej zewnętrzno – towarzyskie, jest przesączone kłamstwem. Myśmy się tak zżyli z kłamstwem, że prawda nas gniewa i obraża. Ta instytucja (właściwie z takim uszanowaniem o kłamstwie winien mówić każdy dyplomata i niemal każdy polityk), spotyka się z obroną, a nawet z dodatnią oceną. W obecnym rozważaniu chodzi mi jedynie o jeden z rodzajów kłamstwa, a mianowicie o kłamstwo nieuczciwe. Wszelkie inne kłamstwa: „dobrego wychowania”, „dobrego tonu”, lub „niezrobienia przykrości” – zostawiam na uboczu. Kłamstwem nieuczciwym nazywam takie mijanie się z prawdą, które ma na względzie świadome zaszkodzenie osobie, która jest przedmiotem kłamstwa. Czasem wystarczy jedno słowo, czasem kilka, szczególnie, o ile są powiedziane „pod słowem honoru”, aby poplamić, poniżyć, zbezcześcić określoną osobę. O ile otwarta krytyka, szczególnie jeśli jest egoistycznie bezinteresowna lub podejmowana w imię interesów moralności lub też publicznych, społecznych, jest dodatniością, o tyle krytyka w formie kłamstwa nieuczciwego jest potworna pod względem moralnym, staje się oszczerstwem, zniesławieniem. Tutaj szczególnie wyróżniają się ludzie fałszywo-tchórzliwi. Nie powinno być w korporacjach akademickich takich ludzi. Fałszywo-tchórzliwość w wieku młodzieńczym podłością się stanie w wieku dojrzałym. Taki człowiek z reguły będzie w zgodzie z prawem, z każdym przepisem, lecz moralnie będzie płazem, bo zbyt mało jest ludzi odważnych, a zbyt wielu związanych.
Powyższe zdania stanowią już pewien materiał, upoważniający do wniosku, że jednak uczciwość jest rzeczą dosyć ważną. Jeszcze pozwoliłbym sobie dodać, że uczciwość rzutuje na całokształt życia człowieka, na jego zachowanie się w każdej dziedzinie życia: człowiek uczciwy nie będzie przeprowadzał „raju na ziemi” przy pomocy „sprawiedliwego” zagrabiania majątku jednych na rzecz drugich; nie będzie zarobkował na służbie narodowi: nie podejmie się pracy, do której nie jest uzdolniony czy kompetentny; należnie do ugrupowania nie zmusi go do ukrywania wykroczeń jego członków, chociażby mu mówiono o solidarności i autorytecie danego ugrupowania; nie pozwoli rzucić żony i dzieci, gdyby współżycie stało się trudem lub wręcz niemożliwe; nie pozwoli dekować się, gdy ojczyzna w niebezpieczeństwie itd. Znowu więc podałem parę faktów i przypuszczeń, które prowadzą do mniemania, że idea uczciwości człowieka nie jest znów błaha, jak się wielu wydaje; przeciwnie, ośmielę się twierdzić, że rozwojem uczciwości wśród młodego pokolenia mogą się zajmować bez uchyby nie tylko korporacje akademickie, ale i „młodzież ideowa”.
Wyżej przy sposobności nadmieniłem, że w korporacjach akademickich sporo wymagań uczciwości pokrywa się przez wymaganie honorowego zachowywania się, przejdziemy więc teraz do dziedziny blisko stojącej dopiero co rozważanej sprawy. Chodzi o kult i obronę honoru. Cóż to jest ten honor? Opowiadają o nim różne rzeczy mniej lub więcej ciekawe, a jeden z popularnych adwokatów tak się zagalopował w wyjaśnianiu go, że jako jednego z stworzycieli honoru wskazał kawalera des Grieux, który, jak wiadomo, jakiś czas zarobkował oszukiwaniem w karty. Dziwne więc „cudeńka” opowiadają o owej czci człowieka, szczególniej, kiedy do opowieści dołącza się osoby prawników: grupa wybitnie celująca w udawaniu istnienia tego czego niema i odwrotnie. W rzeczywistości honor, cześć człowieka, to nie są jakieś fakty, jakieś konkretne przeżycia, które można dla każdego wypadku schematycznie opisać, określić. Skąd to pochodzi?
Cześć ludzka nie jest bynajmniej wyłącznym wytworem kultury ducha ludzkiego. Złoże jej tkwi już w przebiegach bio-instynktowych, kiedy rozum ludzki nie był jeszcze w możności wytworzyć żadnego zarysu honoru. Instynkt nienaruszalności podnosił cały ród „mścicieli”, kiedy obca ręka wtargnęła do jego całości i pozbawiła życia członka grupy. To instynkt nienaruszalności, podsycany zemstą, zmuszał ojca, aby szeptał synowi przed samym zgonem imię zabójcy, którego on sam nie zdążył uśmiercić. To instynkt każe mi ścigać złodzieja, chociażby ten zabrał mi rzecz bez wartości: zaborca wtargnął do części mojego ja w tym kręgu, gdzie historia zbudowała własność. Ten sam instynkt nienaruszalności jest założeniem dla czci, honoru człowieka. Kultura duchowa jedynie racjonalizuje bezpośrednie przejawy instynktu nienaruszalności, budując pewne zarysy honoru, zmienne w czasie i przestrzeni. Jądro honoru pozostaje indywidualne, znajdujące swój wyraz w tym, co się nazywa poczuciem honoru. Wszelkie kodeksy honorowe, określając honor lub też czyny, dyskwalifikujące honorowość, są bardzo słabym wyrazem tego, czym jest honor gentelmana w rzeczywistości względnie jakim być powinien. Musza one istnieć i należy się z niemi liczyć, gdyż w inny sposób trudno by załatwiać sprawy honorowe, nie są one jednak bezpośrednio związane z wyrabianiem i postępem honoru. Występuje tutaj całkowita analogia z prawem w znaczeniu prawniczym i socjologicznym. Nie zawsze przepis formalny prawa jest rzeczywistym prawem, a jednak złożoność współczesnego życia nie pozwalałaby się zadawalniać np. prawem obyczajowym, nieraz bliższym rzeczywistości prawnej danej grupy społecznej. Również i z tej strony jest podobieństwo. Honor podlega ewolucji i zróżniczkowaniu daleko większemu, niż temu nadają wyraz przepisy kodeksu honorowego, lecz właśnie bogactwo stosunków, w których się przejawia cześć człowieka, nie pozwala się oprzeć jedynie na zwyczaju, mającym źródło w określonych stanach poczucia honoru, chyba że mamy do czynienia z bardzo zamkniętą i skonsolidowaną grupą ludzi.
Honor jak się rzekło, podlega wyrabianiu i postępowi, co jest zrozumiałe, gdyż racjonalizacja przejawów instynktu nienaruszalności jest uzależniona od rozwoju kultury duchowej danego czasu i miejsca. Honor utrzymany w jednym punkcie może doprowadzić do śmiesznostek. Pod tym kątem widzenia korporacje akademickie podtrzymują i rozwijają honor wśród młodzieży i powinny to czynić nie tylko ze względu na samoistne wartości honoru jako składnika kultury, lecz i ze względu na związek honoru z uczciwością, o czym była mowa wyżej.
Ale może komuś wypowiedziane wyda się niedostateczne do zdania sobie sprawy z ważności honoru, jako składnika kultury duchowej. Bo czym jest właściwie ten honor, kiedy bez niego obyć się można; „pieniądze, stosunki – no, to rzeczywiście, ale honor, może jeszcze z tego pojedynek, albo inny skandal”. Właśnie, pojedynek. Najstarsze korporacje akademickie znają go jako sposób załatwiania sporów honorowych, są niektóre korporacje nowe, które go usuwają. Oczywiście przeciwnicy pojedynku będą twierdzili, że można się obyć bez niego przy zachowaniu się niehonorowym, czego dowodem chociażby Anglia (ulubiony przykład), a no i te nowe korporacje. Sprawa pojedynku w rzeczywistości jest trudna do rozstrzygnięcia, nie można przekreślić jednym pociągnięciem pióra owego „barbarzyńskiego zwyczaju”. Moje stanowisko jest następujące. Dopóki godność ludzka z powodu małego poczucia honoru u całego szeregu jednostek oraz z powodu braku specjalnej odwagi nie może być w inny sposób broniona, pojedynek będzie istniał.
Chcę wyjaśnić dokładniej poprzednie zdania. Co do niskiego stanu poczucia honoru, godności ludzkiej. Najlepiej nie każdy uważnie popatrzy wokół siebie, a może nawet na samego siebie: czy nie zdarzyło się Mu (pisze przez duże M, bo Bóg raczy wiedzieć, kto to może czytać) wiedzieć w sferach inteligencji czy pracującej czy niepracującej faktów takich, że A powiedział B, że jest idiotą, B zaś A, że jest łotrem i na tym zakończyła się rozmowa. A może taki wypadek, że C pisze i ogłasza list do D, w którym w ten czy inny sposób stara się udowodnić, że D jest świnią, pozbawioną w dodatku zdolności umysłowych, a sprawa się kończy „komisyjnym” badaniem (środowisko urzędnicze). Albo o E wydrukowano w piśmie, że jest kłamcą, a o E mówi, że to ze względów politycznych i wszystko w porządku. Wreszcie nie bez sentymentu w obrazku jest scena, kiedy F wyrzucony za drzwi powraca, by zabrać pozostawione kalosze. Nie chcę mnożyć przykładów, wydaje mi się, że każdy przy dobrych chęciach dowody wystawionej tezy znajdzie w liczbie dostatecznej. Krótko – kultura honoru stoi nisko, trzeba więc ją ćwiczyć.
Druga sprawa, która poruszyłem w związku z pojedynkiem, to brak specjalnej odwagi w reagowaniu na postępowanie ludzkie, o którym wiemy, że jest niehonorowe. To samo odnosi się do niehonorowego postępowania. Jest to ściśle związane z charakterem życia w grupach społecznych, gdzie występują tysiące ustosunkowań i zależności, które utrudniają reagowanie na postępowanie niehonorowe. Gdyby przeciwko takiemu postępowaniu zjawiła się skonsolidowana reakcja środowiska, do którego należy człowiek, postępujący niehonorowo, gdyby w rzeczywistości za pokrzywdzonym na honorze stanęli zwartą masą ludzie z jego i przeciwnika otoczenia, wtenczas i sprawa pojedynku byłaby odsunięta na plan daleki, przypuszczam nawet, ze pojedynek, przy innych jeszcze okolicznościach dodatkowych, zanikłby w szybkim czasie. Ale sytuacja jest nieco odmienna. U nas być zdyskwalifikowanym na honorze przez Sąd Honorowy, to nie jest taka straszna rzecz, to nie jest jakaś infamia: zawsze się znajdą „przyjaciele”, którzy sprawę wytłumaczą, a wszak tout comprendre c’est tout pardonner. W dodatku, i to jest szczególnie ciekawe, wymaga się, aby obrażony żądał satysfakcji honorowej, a jednocześnie obrażającego ściska się czule za rączkę. Obrazek pełen uroku, szczególniej jeśli grający rolę są gorącymi przeciwnikami pojedynku, są ludźmi postępowymi, albo ideowcami. Jedynie zbiorowa walka z niehonorowością jednostek może usunąć walkę indywidualną, która jest ściśle związana z pojedynkiem i jego irracjonalnością.
Taka jest sytuacja sprawy, którą na pierwszym planie stawiają i powinny stawiać korporacje akademickie. Niema honoru grup ludzkich bez honoru ich członków. Gdyby każdy przedstawiciel narodu był człowiekiem uczciwym i honorowym, to kryzys parlamentaryzmu byłby o wiele słabszy albo nie byłoby go wcale. Honor każdej jednostki jest honorem narodu. Oczywiście honor musi mieć w sobie powagę, ważkość treści. O tym nie wolno zapominać młodzieży korporacyjnej, która w młodych, niewyrobionych środowiskach wpada w przesadę dziecinną, napuszoność, równającą się wkładaniu fraka do kąpieli.
Wyjaśnienia powyższe upoważnić mogą do wniosku, że honor i jego obrona mogą stanowić ideał, któremu warto poświęcić coś nie coś, że mogą wchodzić jako cel do działalności stowarzyszenia, a wiele zarzucić z tego tytułu takiemu stowarzyszeniu nie można.
Wreszcie zwrócimy uwagę na jeszcze jedną ideę, która tkwi, względnie powinna tkwić, w korporacjach akademickich. Jest nią idea solidarności, znajdująca swój wyraz w haśle „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Obawiam się, że mi kto powie, iż podobna solidarność panuje w klasie zawodowych złodziejów. Niestety tak jest i solidarność trzeba rozumie, żeby ocenić, w jakich warunkach stanowi ona wartość moralną. Nie ulega wątpliwości, że współczesny człowiek nie może istnieć jako oddzielona od świata indywidualność Stirnerowska czy Nitscheańska. Zarówno w naturze jak i wśród ludzi istnieje i pomoc wzajemna i walka. W płaszczyźnie owej pomocy wzajemnej leży solidarność, będąca w gruncie rzeczy przebiegiem formalnym. Solidarność, ażeby stanowić wartość moralną, musi nabrać do owej formy treści, a tą treścią będą sprawy, w stosunku do których solidarność występuje. W korporacjach akademickich treścią solidarności jest, względnie powinno być jak największe zżycie się członków pod hasłem ukochania korporacji, jej tradycji i godności, a przez to samo ukochanie wzajemne każdego z członków braci korporacyjnej. Jeśli zaś człowiek uczuciowo do kogoś się przywiąże, to będzie go bronił, strzegł, a uczciwość i honor poniosą razem. Tu jest wielkie znaczenie zżycia się szeregu jednostek w wieku młodzieńczym. Takie zżycie pozostawia ślady na całe życie, stanowi oporę i uczuciowe przytulisko dla wszystkich tych, którym byt wżarł się w mózg i serce, których zmęczyła obcość i obojętność ludzkich mas, którym w mroku teraźniejszości krew mocniej pulsuje, gdy sobie przypomną czasy młodzieńcze. Lecz to nie wszystko. Pomoc wzajemna, będąca podstawą solidarności korporacyjnej, żyje względnie żyć winna nadal jeszcze i wtedy, gdy siłą rzeczy rozprasza się po świecie bractwo korporacyjne, gdy szron siwizny przykryje głowy filistrów, że aż wydawać by się mogło, że na Sąd Ostateczny wszyscy staną razem pod jednym sztandarem. Jeśli owego zsolidaryzowania się, owego zżycia się, wzajemnego związku uczuciowego w danej korporacji akademickiej niema lub nie mogą się one rozwinąć – niech lepiej zginie: będzie parodą, pajacem z rapierem w ręku. Następnie ćwiczenie w solidarności pewnej grupy ludzi, biorąc jej stronę formalną, przyzwyczaja do każdej z form solidarności szerszej do solidaryzowania się z tymi grupami, które posiadają jeszcze większe znaczenie społeczne. Rozwinięte poczucie solidarności jest podłożem, na którym się rodzi i podanie ręki ginącemu i śmierć na polu chwały.
W związku z potrzebą rozwinięcia owego zsolidaryzowania się grup młodych ludzi zachodzi cały szereg wniosków, które są i winny być przestrzegane w korporacjach akademickich. Przede wszystkim korporacja akademicka nie może mieć oddziałów, filii: jest rzeczą zrozumiałą, że oddział z centralą zżyć się nie może, przez co jest przekreślona sprawa zsolidaryzowanej jedności korporacyjnej. Dalej, do korporacji akademickich mogą być przyjmowane jedynie jednostki o zbliżonej psychologii: stąd trudność z przyjmowaniem osób innej narodowości, szczególnie innej rasy. Następnie korporacje akademickie nie mogą przyjmować akademiczek: jeśli chodzi o rozdzielenie mężczyzn w młodym wieku, najlepiej postawić między nimi niewiastę. Wreszcie ten sam wzgląd usuwania momentów, które mogą psuć harmonię obcowania, a przez to podważać solidarność korporacyjną, wymaga, ażeby z wewnątrz korporacji została usunięta polityka. Jest to szczególnie niebezpieczny wróg życia korporacyjnego, wróg chytry i przebiegły: wiele młodocianych korporacji ginie przez niego, będąc właściwie szopką, gdzie dekielkowe figurynki wykonują tańce pod dźwięk starszyzny, zaprawionej w poruszaniu politycznych marionetek.
W związku z tą samą solidarnością pozostaje sprawa dyscypliny i autorytetu w życiu korporacyjnym. Dyscyplina w korporacjach akademickich winna być nie tresurą, a dyscypliną wychowawczą, posiadającą w sobie wartości moralne. Z tego wynika, że nie jedynie na reakcjach ujemnych, na karach, ma być zaszczepiony porządek i ład, lecz na wyrobieniu przekonania w młodszych, wychowywanych, że tak a nie inaczej z własnej woli powinni postępować.
Ściśle z dyscypliną jest związany autorytet. W korporacjach akademickich występuje autorytet starszeństwa, rzecz niemodna, powiem „niedemokratyczna”, ale ze stanowiska wyrobienia dyscypliny – konieczna, szczególnie wśród Polaków: my w ogóle nie uznajemy i nie lubimy autorytetów, co zresztą ma podłoże historyczne. Z jakąż przyjemnością wielu z nas stwierdza, że jesteśmy mądrzejsi od innych, z jaka łatwością „rozstrzygamy” pytania, które z trudnością rozstrzyga nauka co więcej, „rozstrzygamy” zagadnienia, nad którymi uczeni na próżno dotąd się biedzą, z jakim wprost sadyzmem wielu z nas lepiej budowałoby Polskę, a są nawet tacy, którzy uważają, ze lepiej pokierowaliby losami Europy, niż to czynią jej rządcy; mało, Ameryka, Azja również wchodzą w grę, a jedynie znaczne oddalenie Australii nie wprowadza jej w orbitę możliwości lepszego oddziaływania na jej losy. Każdy z nas jest autorytetem dla samego siebie i w swym przekonaniu lepiej spełniałby każdą czynność, którą wykonywa kto inny, a poniżyć czyjś autorytet, wykpić go – lubość w tym jest i smak przyjemny. Otóż duży nacisk kładę na ćwiczenie wyrabiania przeświadczenia w młodzieży, że autorytety istnieją, a pomocą do tego będzie autorytet starszeństwa, na którym się opiera życie korporacyjne. Korporacje akademickie, ćwicząc się w uznawaniu autorytetu, mogą wnieść i do szerszego życia to, że nie każde jajko jest mądrzejsze od kury, biorąc powiedzenie w szerokim znaczeniu, wychodzącym poza stosunki rodzinne.
Nie będę poruszał jeszcze innych stron dodatnich akademickiego życia korporacyjnego, sprawy omówione, tuszę sobie, wystarcza aby usprawiedliwić tytuł oraz dać pewne oświetlenie życia korporacyjnego, które niestety nie w każdej korporacji jest takim, jakiem być powinno, ale jest rzeczą wiadomą, że najpiękniejsze idee, dotknięte przez człowieka i wprowadzone w życie , ulegają paczeniu się, a często giną.
Wilno, 1928 r.
Opublikowano: 6.05.2006.
Przepisali: com. Marcin Śleszyński, com. Dominik Ziętkowski, fuks Tomek Grybek.
Korekta: com. Marcin M. Wiszowaty (zaktualizowano starą pisownię)